Facebook
Poczta
Forum
Sklep
Logowanie
Dodaj
zdjęcie
Wydrukuj
zdjęcie

Od 1996 roku Foto-Kurier
jest jedynym polskim
przedstawicielem
panelu fotograficznego
stowarzyszenia EISA

SZUKAJ

Haiti - miesiąc po tragedii

Autor wystawy: Bartłomiej Jurecki
Do kiedy: 31.08.2010
Miejsce prezentacji: Nowohuckie Centrum Kultury, Kraków - bud. A

Ulica: Aleja Jana Pawła II 232 ,
Miasto: 31-913 Kraków,
Telefon: 12 644 28 63,
strona www: www.nck.krakow.pl

Czaszki na prętach wystających z gruzów, umierające na słońcu morskie żółwie, latawce z worków na śmieci nad gruzami i strach przed porą deszczową. Bartłomiej Jurecki – fotoreporter Tygodnika Podhalańskiego miesiąc po trzęsieniu ziemi na Haiti postanowił sfotografować miejsce tragedii.



26 rodzin prosi o pomoc, potrzebujemy jedzenia dla dorosłych i dla dzieci, wody, lekarstw, namiotów” – tych słów na murze wcześniej tu nie było. Do Port-au-Prince wracam po dwutygodniowej nieobecności. Właśnie mija miesiąc od trzęsienia ziemi. Nadal dotarcie tu możliwe jest tylko drogą lądową z Santo Domingo w Dominikanie. Przejazd samochodem do stolicy Haiti zajmuje teraz znacznie mniej czasu, rzadko mija się ciężarówki z pomocą humanitarną, które wcześniej powodowały, że niespełna 300 km z Santo Domingo pokonywało się w ciągu 18 godzin.

Wielkie obozowisko

Opustoszał ogród przed Villą Creole, ukryty wśród palm na wzgórzu. Przed zawalonym hotelem zostało zaledwie kilka namiotów. Tuż po trzęsieniu mieszkało tu kilkudziesięciu dziennikarzy. Znalezienie miejsca pod namiot było wtedy nie lada problemem. Melisa D. Padberg, dyrektorka hotelu, zastrzega, że nie możemy tu zostać zbyt długo. 28 lutego wjadą buldożery. Zniknęli gdzieś miejscowi motocykliści, świadczący wcześniej nieocenione usługi transportowe i przewodników. Zarabiali po 40, a nawet 60 dolarów dziennie.

Jonas Loui Fils, młody Haitańczyk, pożyczył półciężarówkę od kuzyna. Ma już doświadczenie w pracy z dziennikarzami. Chętnie godzi się na kilkudniową pracę dla nas.

Port-au-Prince, górzyste miasto nad Morzem Karaibskim, tonie w słońcu. Dziś to wielkie obozowisko. Setki tysięcy ludzi na ulicy. Tylko nieliczni w porządnych namiotach, dostarczonych przez organizacje pozarządowe, wszechobecną tu armię amerykańską albo pozostawionych im przez wyjeżdżających ratowników. (Dowództwo polskich strażaków odmówiło pozostawienia bezdomnym Haitańczykom namiotów!) Najczęściej jednak są to cztery kije i prześcieradło chroniące przed promieniami słonecznymi.




Lekcja matematyki

Centrum biznesowe albo down town – tak nazywają miejscowi część miasta pomiędzy bulwarem J.J. Desalines a Rue Pave, która najbardziej ucierpiała podczas trzęsienia. Wzdłuż szerokich alei były banki, sklepy, hurtownie, siedziby firm, szkoły. Niektóre budynki rozsypały się w drobny mak, inne leżą poukładane jak karty do gry lub opierają się o siebie. Na ulicy coraz więcej handlarzy. Z rozłożonych na ziemi kartonów, starych skrzynek, wyniesionych z gruzów fragmentów mebli można kupić owoce, jakieś napoje, lekarstwa. Obok na gruzach kilku młodych mężczyzn przygotowuje koguty do walki. Trzymają je na uwięzi, za sznurek odciągają od siebie, gdy za bardzo się dziobią. Trudno tu jednak przystanąć na dłużej. Słodko-kwaśny zapach wydobywający się spod gruzów jest intensywny. Wysoka temperatura i czas robią swoje. Trochę pomaga chusteczka na twarzy albo lekarska maseczka, która jest tu towarem poszukiwanym na równi z jedzeniem.

Starszy mężczyzna w bejsbolówce ciągnie mnie za rękaw. Pokazuje palcem wystające z gruzów stalowe pręty. Na dwóch z nich ludzkie czaszki. To znajomy szewc i jego pomocnik – śmieje się. Biegnie i zakłada swoją czapkę na jednej z nich. W tej części miasta były zakłady usługowe. Podczas trzęsienia zginęły tu setki osób. Nieco dalej największa w Port-au-Prince szkoła podstawowa. Miała trzy piętra. Leży w gruzach. Można wcisnąć się między płyty stropowe, ułożone jedna na drugiej. Między nimi zniszczone szkolne ławki. Rozkładające się ciało. Złamana, zapisana kredą tablica. To była lekcja matematyki.

Czerwona kartka i amerykańska flaga

Przed jakąś bramą tłum ludzi, większość kobiet. Wzdłuż ulicy na ziemi rozciągnięte druty kolczaste. Długa kolejka. Każdy z czerwoną kartką w ręce. Porządku pilnują żołnierze UN. Urugwajczycy.

Emilom jest informatykiem. Stoi za drutem i przygląda się z daleka tłoczącym się przy wejściu kobietom. Widzi, jak żołnierz odbiera kartki i pozwala im wejść do środka. Emilom ma 30 lat. Razem ze swoją żoną i dwójką dzieci mieszka niedaleko zniszczonej katedry. Swój domek zbudował z fragmentów blachy falistej, którą ściągnął z miasta. Tłumaczy, że tylko takie konstrukcje przetrwają porę deszczową. Twierdzi, że tysiące obozów ulokowanych na wzgórzach rozniesie woda. Obawia się epidemii i wielkiego chaosu. Pod punkt pomocy przyszedł już kolejny raz. Za wszelką cenę chce zdobyć czerwoną kartkę. Prosi o pomoc. Twierdzi, że międzynarodowa pomoc starcza tylko dla części z kilkuset tysięcy ludzi żyjących na ulicy na granicy głodu. A z dnia na dzień punktów pomocy jest mniej.

Tymczasem miesiąc po tragedii w Port-Au-Prince można kupić wszystko. W północno-wschodniej części miasta, nie dotkniętej trzęsieniem, czynne są sklepy, restauracje, bary. Problem w tym, że mało kto ma tu pieniądze. Koło południa na ulicy trwa wielkie gotowanie. Między cegłami tli się węgiel drzewny zdobyty na targu. W garnku zupa, trochę zieleniny, papryka, ryż z worka z ogromnym napisem „from the american people” i amerykańską flagą. Żeby zdobyć coś więcej na obiad, trzeba wybrać się do slumsów nad morze.

Żółwie czekają na śmierć

Na granicy Port-au-Prince i Carrefouru, zamiast plaży, kilometrami ciągnące się slumsy. To niebezpieczne miejsce. Biali tu nie wchodzą. Łamiemy tę zasadę. Dotarcie do samego brzegu samochodem jest niemożliwe. Idziemy więc przeciskając się między barakami zbitymi z resztek blachy i drewna. Za nami coraz więcej dzieci. Brud i smród. Linia brzegowa to ogromne wysypisko śmieci, wśród których bawią się gołe maluchy. Widoku dopełniają czarne świnie, grzebiące w odpadkach.

Jesteśmy obiektem zainteresowania coraz większej liczby tubylców. Nie są agresywni, ale też nie dostrzegamy specjalnej życzliwości. Z daleka kiwa do nas starsza kobieta, inni namawiają, żeby do niej podejść. Idziemy, za nami kilkanaście osób. Na ziemi leży odwrócony nogami do góry ogromny morski żółw (żółw skórzasty – największy na świecie morski żółw – przyp. red.) Szarpią go, jeszcze żyje. Wybuchają śmiechem, gdy macha płetwami. Ma szeroko otwarte oczy. Obok porozrzucane skorupy. Na prośbę o skrócenie mu cierpienia znowu wybuchają śmiechem. Jonas przekonuje nas do powrotu.

Strach przed szkołą

Najlepszy widok na zniszczone miasto rozciąga się ze szczytu wzgórz. To także ulubione miejsca zabaw dzieci. Puszczają stąd latawce zrobione z kawałków worków na śmieci. Miesiąc po tragedii minister edukacji ogłosił, że w marcu dzieci powinny wrócić do szkoły. Problem w tym, że w samym Port-au-Prince większość szkół leży w gruzach. Pojawił się pomysł utworzenia miasteczka szkolnego w odległym od miasta o 20 km La Plaine. Okazuje się jednak, że problem leży nie tylko w transporcie dzieci na miejsce. Gabriele Jesulene, młoda nauczycielka francuskiego, każdego dnia nasłuchuje w radiu informacji. Należy do nielicznych wychowawców, którzy nie stracili żadnego ze swych uczniów. – Można ustawić namioty i zorganizować w nich szkoły, ale nikt do nich nie przyjdzie. Rozmawiam z rodzicami, z dziećmi, strach jest ciągle zbyt wielki. To trauma na wiele miesięcy – przekonuje nauczycielka. – Tego strasznego dnia nie wróciło ze szkoły kilkadziesiąt tysięcy dzieci.

O odbudowie zawalonych szkół jeszcze się tu nie myśli. Pomysł Polskiej Akcji Humanitarnej dotyczący budowy w Port-au-Prince nowej, bezpiecznej szkoły, moja rozmówczyni uważa za znakomity.

Koparka i parasol

Na terenie zawalonego uniwersytetu pracuje koparka. Co kilka minut jej operator daje znak kilku chłopakom w maskach na twarzy, że coś odkopał. Jeden z nich trzyma w ręku parasol. Chroni się nim przed pyłem. Za płotem tłum gapiów z chusteczkami przyciśniętymi do twarzy. Zapach rozkładających się ciał jest trudny do zniesienia. Chłopcy wracają z damską torebką, ale wcześniej na oczach operatora plądrują ją i zabierają pieniądze. Chwilę później w kieszeni jednego z nich znika też wyciągnięty z torebki dowód osobisty. Louise Jeune Marie Flore urodzona 23 lutego 1981 roku w Port-au-Prince. Studentka. Nie wiadomo, czy żyje, a tylko jej torebka została pod gruzami? Może zdołała uciec. Na dowodzie nie było adresu.

Gorące parówki

Dziś mija miesiąc od trzęsienia ziemi na Haiti. Rano w radiu ogłoszono, żeby na nabożeństwa przynieść ze sobą symboliczny bukiet kwiatów. Informacja o tym przekazywana jest drogą pantoflową. Na głównym placu, nieopodal „Palise National” zbiera się tłum. Większość ubrana na biało. Niektórzy o kulach, w bandażach. Około południa jest ich już kilkaset tysięcy. Zeszli z obozów na wzgórzach, przyszli ze slumsów. Wydają się niezwykle radośni. Śpiewają, tańczą. Niektórzy z zamkniętymi oczami, unoszą ręce do góry, jakby w transie. Co jakiś czas ktoś rozdaje wodę w plastikowych torebkach. Przy ulicach wychodzących z placu ustawiły się stoiska z wodą i jedzeniem. Można kupić nawet gorące parówki. Choć przez cały upalny dzień żywią się nimi głównie muchy.

Lekarzy ciągle za mało

Na ulicach Port-au-Prince ani w Carrefourze nie ma już ciał. Masowe groby w Titangen zostały zasypane. Teraz kości grzebie się we wspólnych grobach na cmentarzach. Szpitale ciągle pełne są ludzi. W obozach i slumsach wielu chorych nadal czeka na pomoc. U św. Franciszka, gdzie przez pierwszych kilka dni byli lekarze z Polskiej Misji Medycznej, pracuje tylko ośmiu Amerykanów z chrześcijańskiej organizacji CRS. – Zostaniemy tu osiem miesięcy. Zmieniamy się co kilkanaście dni. Mamy wszystko, czego nam potrzeba – zapewnia dr Matthew Lissauer, szef misji. W poczekalni jest kilka osób. Pod namiotami, na łóżkach, ok. 80 pacjentów. Większość po amputacjach.

Pęka w szwach szpital polowy prowadzony przez Kubańczyków, tuż obok zawalonego pałacu prezydenckiego. W gruzach legły szpitale należące wcześniej do oo. salezjanów. Ocalał nowo wybudowany szpital przy Rue Camille Leon. Jest nieczynny, mimo że otrzymał certyfikat bezpieczeństwa. Kilka dni temu dr Schiller Marsan, właściciel budynku, wyraził zgodę na otwarcie bezpłatnego szpitala przez lekarzy i ratowników z Polskiej Misji Medycznej. Jak zapewnia Przemysław Guła, po niefortunnym wyjeździe ze strażakami PMM, przygotowuje się do powrotu na Haiti w najbliższym czasie.

Gdy zajdzie słońce

Około godz. 18 zachodzi słońce. Na Karaibach nagle robi się zupełnie ciemno. Tylko w niewielkiej części Port-au-Prince jest prąd. W obozach, na ulicy ludzie palą ogniska. Kobiety myją dzieci, potem w tej samej wodzie siebie. Mężczyźni podpinają lampki do samochodowych akumulatorów. Gdzieniegdzie słychać pracę agregatu prądotwórczego. Zazwyczaj podpina się do niego telewizor. Grupy mężczyzn gromadzą się wokół ekranu, bo trwa właśnie transmisja meczu. W obozie przy Damas obraz jest kiepski, trudno dostrzec piłkę. Po reakcjach zebranych osób domyślam się, którzy to „nasi”. Nagle cisza. Gaśnie agregator, telewizor też. Skończyła się benzyna. Zbliża się północ w Port-au-Prince. Dopiero teraz dochodzi z daleka śpiew, ten sam wzruszający co wieczór: „Jesus la fait pour moi, Je ne sais pas pourquoi, Jesus la fait pour moi…” (Jezus dla mnie to zrobił, nie wiem dlaczego, ale Jezus dla mnie to zrobił …)

Jurek Jurecki, Port-au-Prince, Haiti

Bartłomiej Jurecki – fotoreporter Tygodnika Podhalańskiego. Fotografia jest jego pasją, miłością i od kilku lat pracą. Absolwent Szkoły Kreatywnej Fotografii w Krakowie, obecnie studiuje Fotografię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi.
 
data dodania: 20-08-2010
 
godzina dodania: 00:00
powrót na stronę główną »

Zobacz także:

fotografia
Autoportret świąteczny od kuchni - PRO STUFF i Łukasz Pietrzak - przerwa wakacyjna do 15 stycznia
fotografia
Foto-Kurier 12/25 wysłany do prenumeratorów, w salonach prasowych, sklepach fotograficznych i on-line
fotografia
Foto-Kuriera - FK 12/25 on-line - od jutra w salonach prasowych i najlepszych sklepach fotograficznych
fotografia
Foto-Kurier 11/25 w najlepszych salonach prasowych i on-line - przed zakupem zajrzyj do e-kiosku
fotografia
Prezentujemy okładkę Foto-Kuriera - FK 12/25 wkrótce on-line
fotografia
Foto-Kurier w Fotoformie - wracamy do najlepszych sklepów fotograficznych
fotografia
Foto-Kurier 11/25 wysłany do prenumeratorów
fotografia
Prezentujemy okładkę Foto-Kuriera - FK 11/25 wkrótce on-line
fotografia
Foto-Kurier 10/25 dostępny on-line - wkrótce w najlepszych salonach prasowych
fotografia
Foto-Kurier 10/2025 wysłany do prenumeratorów, dostępny w salonach prasowych i on-line
fotografia
Przenosimy poczty firmowej - mogą być chwilowe przerwy/opóźnienia w wysyłce maili
fotografia
Prezentujemy okładkę Foto-Kuriera - FK 10/25 wkrótce on-line
fotografia
Foto-Kurier 8-9/25 wysłany do prenumeratorów - od 29 sierpnia w najlepszych salonach prasowych
fotografia
Foto-Kurier 8-9/25 dostępny on-line - wkrótce w salonach prasowych
fotografia
Prezentujemy okładkę Foto-Kuriera - FK 8-9/25 wkrótce on-line
fotografia
Światowy Dzień Fotografii - 186 lat temu, 19 sierpnia 1839 roku urodziła się fotografia
fotografia
Canon Solution - CEZAMAT Politechniki Warszawskiej - Tarcza Wschód i najnowsze technologie w służbie ludności


Zdjęcie miesiąca
Grudzień 2025
zdjęcie miesiąca
 
cofnij przenieś na początek strony
Wszelkie prawa zastrzeżone www.foto-kurier.pl  © 2000-2025. (0.125) / 0.110

Strona została zoptymalizowana w przeglądarkach: Mozilla Firefox > 3, Chrome, Internet Explorer > 7 oraz Opera. Polecana rozdzielczość ekranu 1280 x 1024

Polityka plików cookies   |