Wydania FK: 169,
publikacje: 9012,
wydarzenia: 2235,
opisy i testy: 2073,
galerie zdjęć: 287192,
użytkownicy: 9694
Trwa wyszukiwanie informacji - proszę czekać ...
Wyniki wyszukiwania dla podświetlonej kategorii
Fotografia bez granic - Marcin Jamkowski
W ramach cyklu „Druga strona obiektywu” rozmawiamy z Marcinem Jamkowskim, dziennikarzem, podróżnikiem, fotografem i filmowcem, rejestrującym obrazy podczas eskploracji różnych zakątków Ziemi.
Jacht „Stary” z najmłodszą załogą na świecie płynie przez wody Grenlandii w stronę Przejścia Północno-zachodniego, legendarnej drogi morskiej prowadzącej z Atlantyku na Pacyfik przez północną Kanadę. Zdjęcie zrobione ze szczytu masztu. Kapitan krzyczał: „Tylko radaru mi nie urwij”! Canon EOS 5D, obiektyw Canon 16–35 mm f/2,8 L USM; fot. Marcin Jamkowski.
Foto-Kurier: Od wielu lat eksplorujesz naszą planetę zarówno na powierzchni jak i pod nią. Jesteś autorem wielu reportaży z wypraw wspinaczkowych i nurkowych. Współpracowałeś z wieloma wydawnictwami polskimi i zagranicznymi. Jak to się stało, że absolwent wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego zajął się fotografią. Od czego zaczęła się twoja przygoda z fotografią?
Marcin Jamkowski: Oczywiście mam na ten temat kombatancką anegdotę! W podstawówce, a więc bardzo dawno temu, kiedy na świecie były jeszcze dinozaury, byłem naczelnym gazetki szkolnej o zacięciu sportowym. Któregoś dnia wymyśliłem sobie, że zrobię fotoreportaż z meczu piłki nożnej, który rozgrywany był u mnie na warszawskiej Woli. Tata pożyczył mi swoją pryzmatyczną Minoltę, krótko wytłumaczył co i jak, a ja poszedłem i zacząłem walczyć ze zdjęciami. Nie wiedziałem wtedy o żadnym Capie i jego teorii, że trzeba być jak najbliżej akcji, ani o tym jak budować fotoreportaż, ale intuicyjnie pchałem się tak blisko linii bocznej boiska, że aż sędzia mnie raz odgwizdał. Opłaciło się, bo zdjęcia wyszły bardzo fajnie, a ja nabrałem przekonania, że fotografia jest kapitalnym medium do opowiadania historii. Najciekawsze były dla mnie historie z podróży, więc aparat zabierałem ze sobą na wszystkie wyjazdy – był ze mną w Tatrach, na Krymie, w Maroko i w Londynie. Podczas studiów zacząłem się wspinać i nurkować i zacząłem fotografować te mojej nowe pasje, a fotografie publikować w magazynach wspinaczkowych i podróżniczych. Po studiach pracowałem dwa lata na uniwerku jako asystent nad doktoratem (oddziaływanie światła z różnobarwnych laserów z materią) ale ciągle z laboratorium ciągnęło mnie w teren. Kiedy więc „Gazeta Wyborcza” w 1995 otwierała dział nauki szukali fizyków, chemików, medyków z angielskim i pasją do opowiadania historii w jednej chwili podjąłem decyzję, zostawiłem moje lasery i cząsteczki i zostałem pełną gębą dziennikarzem.
Marcin Jamkowski
Chemik, reżyser, fotograf, Warszawiak. Rocznik 70. Były redaktor naczelny National Geographic Polska, autor 6 książek, 6 filmów dokumentalnych, dziesiątków reportaży i fotoreportaży. Jego film „Uratowane z potopu” miał premierę w siedzibie The Explorers Club w Nowym Jorku, a „The Art of Sharing” w siedzibie UNESCO w Paryżu. Mówca na konferencji TEDx i nauczyciel fotografii na warsztatach foto. Nurkował i wspinał się na 5 kontynentach – zawsze z kamerą! adventurepictures.eu
F-K: Czy pisząc artykuły dla Gazety wykonywałeś również zdjęcia? Jak wyglądało fotografowanie w analogowych czasach?
M.J.: Wtedy przede wszystkim pisałem o odkryciach naukowych. Ale kiedy tylko się dało jeździłem na wyprawy i przywoziłem stamtąd foty. Ale ich opublikowanie nie było proste. Generalnie w „Gazecie” wtedy była taka zasada, że dziennikarze piszą, a fotografowie fotografują i kropka. Pilnował tego Sławek Sierzputowski, szef działu foto, który jak mało kto potrafił dbać o swoich ludzi. I dobrze. Pamiętam jak kiedyś, mimo rozlicznych zniechęceń, przyniosłem mu jednak do obejrzenia swoje zdjęcia z wyprawy do Mali. Wspinaliśmy się tam na pustynne turnie masywu Ręki Fatimy. Pięć 600-metrowych wież jak drapacze chmur stojących na Sahelu – gorącym podbrzuszu Sahary. Kompletny kosmos! „Sierzput” obejrzał te moje foty, popatrzył na mnie i powiedział do fotoedytorów: „A od dziś Jamkowski poza tekstami to i zdjęcia też może publikować”. I poszedł. Myślałem, że foty były średnie bo entuzjazm też był umiarkowany, ale Sławek miał taki oszczędny charakter. Dopiero po latach zrozumiałem, że to była wielka pochwała! Tak więc jeździłem na wyprawy i przywoziłem z nich zdjęcia. Trafiło mi się kilka bardzo fajnych tematów – byłem z amerykańskimi geografami i kajakarzami u źródeł Amazonki w górach Peru, z niemieckimi nurkami na podwodnej ekspedycji na wrak promu „Estonia” na Bałtyku, nurkowałem w jaskiniach Meksyku i wiele innych. Czasy były analogowe, jak powiedziałeś, więc z miesięcznej wyprawy przywoziłem raptem kilkanaście rolek czyli… kilkaset zdjęć! Pamiętam, że „Sierzput” nie mógł mi za te foty płacić, bo miałem etat dziennikarza, więc się rozliczaliśmy... w czystych, żywych slajdach. Dostawałem honorarium w Velviach! Strasznie to było śmieszne. Na jedną z wypraw – na Madagaskar – oprócz aparatu i slajdów zabrałem też kamerę filmową DV. Jedną z pierwszych cyfrowych kamer Canona. Wtedy zaczęły mnie kręcić ruchome obrazki! Na tą wyprawę musiałem wziąć też kule…
Przejście ze świata nad do podwodnego jest zawsze wielką frajdą i wielką niewiadomą. To nurkowanie u wybrzeży Chorwacji przyniosło efekt w postaci znalezienia potężnej kotwicy z nieznanego statku. Canon EOS 5 + Canon 20 mm, film Fuji ISO 400, obudowa Seacam, dwa flesze Seacam; fot. Marcin Jamkowski.
F-K: Kule?
M.J.: No tak, tydzień przed wyjazdem złamałem nogę i na pierwszą polską wyprawę wspinaczkową na Madagaskar pojechałem o kulach. Lekarz który mi zakładał gips w pogotowiu na Hożej w Warszawie mało ze śmiechu nie umarł jak mu mówiłem, że ja nie mogę mieć gipsu, bo jadę fotografować zdobywanie wielkiej ściany na Madagaskarze. W końcu zabetonował mi nogę i wypchnął na ulicę. Ale z tego śmiechu położył gips nieuważnie i skorupa zaczęła mi się sypać! Próbowałem go razem z moją narzeczoną naprawiać metodą murarską – zarzutka, zacierka i tynk gotowy – ale dalej się kruszył. Więc kazałem go sobie zdjąć tuż przed wyjazdem i pojechałem z usztywnionym butem górskim do wspinaczki zimowej. Upał! Madagaskar! A ja kuśtykam o kulach jak pajac obwieszony sprzętem przez dżunglę pod ścianę między lemurami. No myślałem, że się zapłaczę! Moi kumple szli 40 minut z obozu pod ścianę, a ja… 4 godziny! No, ale co było robić, shit happens! Normalnie nie mogłem się wspinać, więc zagryzłem zęby i dawałem w górę po linach zostawionych przez kumpli. Zdjęcia poszły potem w Magazynie GW i na okładkę Magazynu Górskiego. A za film dostałem nagrodę na festiwalu Mediatravel w Łodzi. Więc wysiłek opłacił się!
F-K: A noga?
M.J.: Zrosła się! Śladu nie ma!
Ślub we wsi na dnie Kanionu Colca w Peru. Zejście do tego najgłębszego kanionu świata zajmuje dwa dni. Ksiądz zagląda tam rzadko, raz na kilka lat. Chrzci wtedy wszystkie nowe dzieci i udziela hurtem ślubów. Tym razem do ożenku stanęły cztery pary. Canon EOS 5D, obiektyw Canon 16–35 mm f/2,8 L, lampa błyskowa Canon Speedlite 430 EX II; fot. Marcin Jamkowski.
F.K: Jak doszło do tego, że zostałeś redaktorem naczelnym polskiej edycji miesięcznika National Geographic?
M.J.: Na wyprawie do Peru poznałem Darka Raczko, który był wtedy naczelnym polskiego NG. Szybko znaleźliśmy wspólny język i niedługo po powrocie Darek zaproponował mi pracę w NG w charakterze stażysty. Odmówiłem. Kilka miesięcy później znowu zaproponował – jako redaktor. Znowu odmówiłem… Wiesz, to może brzmieć jakbym był zarozumiałym dupkiem, ale ja naprawdę miałem wtedy w Gazecie Wyborczej jak u Pana Boga za piecem! Jeździłem na wyprawy i publikowałem reportaże okładkowe w magazynie. Polski National Geographic dopiero się rozkręcał i nie było mowy o tym, żeby coś takiego robić. Gdzieś z rok – dwa lata później Darek zadzwonił do mnie trzeci raz i zaproponował pracę raz jeszcze. Powiedział, że ruszają z własnymi reportażami i że chce, żebym był jego zastępcą. I zagroził, że więcej nie zadzwoni! :-) Na taką propozycję nie mogłem odpowiedzieć inaczej, jak tylko się zgodzić! I to była świetna decyzja! Robiliśmy kapitalne rzeczy! Darek po dwóch latach odszedł, a ja zostałem naczelnym. Pięć lat wielkich wspaniałych wyzwań i świetnych produkcji. Wysyłaliśmy ludzi do Australii, Iraku, Peru, Oceanii, Sudanu… generalnie gdzie pieprz rośnie!
Fujifilm to koncern mający w swojej ofercie m.in. produkty z zakresu medycyny, poligrafii jak i fotografii. Te ostatnie są oczywiście dla nas najważniejsze, ale i te z dziedzin medycyny, jak chociażby cyfrowe aparaty rentgenowskie, czy też wszelkiego rodzaju urządzenia drukujące nie mogą być dla fotografa profesjonalnego, a nawet entuzjasty fotograficznego obojętne. Coraz częściej mamy do czynienia z wydrukami cyfrowymi, ale w dalszym ciągu te tradycyjne, bazujące na materiałach światłoczułych, są nadal niezwykle ważne w portfolio sprzedażowym firmy Fujifilm.
Bazując na danych publikowanych w raportach CIPA (Camera
& Imaging Product Association, patrz wykres), ogłoszonych 1 kwietnia
2024 roku, można powiedzieć, że na świecie w 2023 r. sprzedano ok.
7,72 mln aparatów cyfrowych, z czego aż 5,99 miliona stanowiły aparaty
z wymienną optyką (bezlusterkowce i lustrzanki), ale co ważniejsze,
rozpatrując japoński rok finansowy (od marca do marca) jest realna
szansa na dwucyfrowy wzrost sprzedaży.
23 kwietnia 2024 r. SIGMA Corporation poinformowała, w tym samym dniu co Tamron, o poszerzeniu oferty obiektywów do aparatów bezlusterkowych, o obiektywy z mocowanie Canon RF. Pierwszym, dostępnym z tym mocowaniem, będzie SIGMA 18-50 mm f/2,8 DC DN | Contemporary. Sigma prezentuje również nazwy pięciu kolejnych obiektywów z tym mocowaniem.
Strona została zoptymalizowana w przeglądarkach: Mozilla Firefox > 3, Chrome, Internet Explorer > 7 oraz Opera. Polecana rozdzielczość ekranu 1280 x 1024